Konie, Bieszczady (i Antiqua)

Źródło: Szkoły św. Tomasza z Akwinu

W trakcie całego roku szkolnego nasze trzy szkolne civitates rywalizują w szkolnych konkursach oraz na polu szlachetnego zachowania i wypełniania swoich obowiązków. Zwycięska civitas w nagrodę wyjeżdża w następnym roku szkolnym na wycieczkę. Tym razem civitas antiqua wyruszyła w Bieszczady, gdzie gościła nas stadnina Tabun. Oto relacja jednej z uczestniczek:

Poniedziałek, zbyt wcześnie rano

Pod szkołą stoi tłumek zakapturzonych osób. Ktoś wylicza, czego zapomniał zabrać, ktoś opłakuje nieobecnych, ktoś wypatruje w ciemności nadchodzących mieszkańców bursy, a ktoś jeszcze inny je suchą bułkę. Obraz civitas antiqua o godzinie dwudziestej czwartej to obraz nieprzytomnej civitas. Ale nie kto inny, jak my sami, obraliśmy godzinę dwunastą za godzinę, nad którą płakać będzie nasz najleszy na świecie Kierowca: za godzinę wyjazdu.

Poniedziałek, godzina nadal zbyt wczesna

Pora przyjazdu to pora dwóch z pięciu najważniejszych i jedynych zaplanowanych rzeczy naszego wyjazdu. Pierwszą z nich jest Msza Święta, odprawiana przez Księdza Rektora. Drugą jest pora karmienia naszych żołądków, czyli jajeczniczka z warzywami i zaparzona mięta (wszystko to autorstwa naszych profesjonalnych kucharzy, którzy pozostaną anonimowi, ale wiedzą, że to im należy się chwała). Trzecią - potocznie nazywane spanko. Czwartą - oczekiwana przez cały rok jazda na naszych dzikich mustangach (tak naprawdę to spokojne i leniwe koniki polskie, ale pomarzyć nie zaszkodzi), a piątą i równie długo wyczekiwaną - gra w Mafię. Na liście najważniejszych aktywności znajduje się też wyprawa na grzyby i zgubienie się w lesie, ale takich rzeczy nikt nie zaplanował, prawda?

Poniedziałek, godzina pośniadaniowa

W tym momencie nastąpił rozłam. Kilka osób, w tym nasz Pan Profesor, postanowiło wyruszyć na grzybki, natomiast reszta grupy zapadła w sen w cudownych, luksusowych apartamentach. Aż do godziny 15.00 nie wydarzyło się nic strasznego, nie licząc bezwzględnego wybudzenia jednego z uczestników, któremu nakzano umyć patelnię...

Wciąż poniedziałek. Nadeszła godzina sielskich przejażdżek na naszych rumakach. Istotnie, było sielsko. Pogoda idealna. Konie idealne. Tylko jeden z nich, podburzany przez swego jeźdźca, próbował wywyższać się nad inne.

Poniedziałek wieczór! Tak! To czas na Mafię i gofry!

Następny dzień, wtorek, był dniem, w którym wszystko zdawało się wydłużać. Grupa wędrowników znów ruszyła na poszukiwanie bieszczadzkich widoków, a grupa śpiących tym razem postanowiła działać. Zanim Pan Profesor Marian Kantorowicz zadzwonił z informacją, że grupa się zgubiła, powstały mięsne szaszłyki i pieczone ziemniaczki, a kucharze zdążyli odegrać niezliczone partie Kenta, gry w Dixit i Tajniaków.

Jazda konna również zdawała się dłuższa, gdyż nasz przewodnik, Pan Stanisław, obrał tym razem dużo dłuższą i trudniejszą trasę, prowadzącą przez gęsty las. Co zaś było najtrudniejsze, podczas przejazdu nie wolno było mówić, by nie burzyć skupienia, więc po wynurzeniu się z lasu parę osób zsiadło z koni (naturalnie nie z własnej woli).

Piątkowy wieczór również był dłuższy niż powinien. Tego wieczoru rozpaliliśmy ognisko i upiekliśmy nasze szaszłyki. Klimatyczne, budujące atmosferę płomienie skłoniły nas ku rozmowie na temat wiary z Księdzem Rektorem. Ale nie oznaczało to, że nie będzie już miejsca na Mafię! Następne dwie godziny upłynęły nam na zabijaniu (mafia), na leczeniu (lekarz), na śledzeniu i podejrzliwości (katani) i na czekaniu na nieuchronną śmierć (obywatele). To jednak nie był koniec wieczoru. Sześcioosobowa grupa jeszcze niespełnionych, prawie nieprzytomnych osób grała we wszystkie możliwe gry, w tym w Mafię – do 4.00 rano. Wszystko to przy muzyce, która, co najdziwniejsze, nie obudziła żadnego śpiącego.

Tak, to już koniec. Mamy jednak nadzieję, że za rok znów pojedziemy w Bieszczady. Pan Stanisław na pewno będzie tęsknił za swoimi „niezdyscyplinowanymi" zaklinaczami koni.

 

Na szkolnym kanale YouTube mozna obejrzeć fotorelację z wyjazdu.