Amor Veritatis na wakacjach – wspomnienia sodalistki

Źródło: Szkoły św. Tomasza z Akwinu

Postój w Gietrzwałdzie

Jeśli któryś z sodalistów zamknie oczy, by przypomnieć sobie pierwszy dzień wycieczki, najpierw wyobrazi sobie alejkę otoczoną z dwóch stron kolumnadą drzew, wysypaną żwirem, wyposażoną w ławeczki, prowadzącą do cudownego źródełka w Gietrzwałdzie, który odwiedziliśmy po drodze do Gdyni. Następnie „objawią” mu się: talerz przepysznych pierogów i lody z najlepszej gietrzwałdzkiej lodziarni - przynajmniej wierzę, że stanie się to w tej właśnie kolejności.

W przeoracie Bractwa św. Piusa X

Tu właśnie spędzaliśmy większą część dnia, śpiąc, jedząc śniadania i kolacje, grając w mafię, wypijając litry herbaty i kawy, tu ksiądz Rektor Szymon Bańka odprawiał codzienne msze, tu oglądaliśmy filmy i nasze zdjęcia z każdego dnia wyjazdu.

Hel, czyli promem w tę i z powrotem

Po mszy świętej i posiłku (były to kanapki, jeśli ktoś chciałby posiąść tę wiedzę tajemną), wsiedliśmy w Gdyni na prom. Tutaj każdemu sodaliście przed oczami staną rozwiane włosy wszystkich pasażerów, a w uszach zabrzmi odgłos aparatu fotograficznego księdza Szymona. Piękna pogoda, sesje fotograficzne, wpatrywanie się w morze, orzeźwiająca bryza… Dopłynęliśmy na Hel po niecałych dwóch godzinach i mieliśmy pół godziny na zjedzenie czegoś dobrego. Dla niektórych był to idealny czas na zamówienie i skonsumowanie całej ryby, a dla innych starczyło go tylko na pogoń za kebabem lub rozpaczliwe połykanie lodów w biegu - w biegu, bo nasz prom już miał odpłynąć, gdy postanowiliśmy spacerkiem ruszać w stronę portu. Potem czekał nas już tylko rejs z powrotem do Gdyni, więc nie udało nam się Helem nacieszyć tak, jak byśmy może chcieli. Ale podróż w akompaniamencie deszczu też można uznać za bardzo przyjemną. Dla niektórych przyjemne było czytanie książki pod pokładem, choć fotorelacja z wyjazdu wyraźnie wskazuje, że kilka osób wolało spędzić ten czas na dworze i odgrywać w deszczu scenę z Titanica.

Gdańsk,czyli Sodalicja na tle kolorowych kamieniczek

Po mszy świętej i śniadaniu – stałych punktach programu - wyruszyliśmy na zwiedzanie starówki w Gdańsku. Trafiliśmy akurat na Jarmark Dominikański, więc wydała nam się ona wyjątkowo barwna i tętniąca życiem. Nasz wspaniały przewodnik oprowadził nas wyczerpującą trasą, w którą ruszyliśmy spod Stoczni, zatrzymując się na moście zwodzonym, oglądając potężne zielone żurawie, zaglądając we wszystkie kąty... Nie obyło się też bez sesji fotograficznej księdza Rektora, który krocząc w otoczeniu metalowych postaci wyglądał niemal jak Darth Vader. Dotarliśmy w końcu do samego centrum starego miasta. Zwiedziliśmy wszystkie kościoły po drodze, między innymi oszałamiający gotycki kościół Mariacki, który został dokładnie obfotografowany, a potem przeszliśmy się wszystkimi głównymi ulicami Gdańska. Nie można nie wspomnieć o straganach z zimowymi futrami, po które przecież specjalnie przyjechaliśmy w to gorące lato! Nie ma to jak porządne futro! Na koniec wycieczki postanowiliśmy rozdzielić się i zjeść obiad. Ostatecznie obaj opiekunowie udali się w jedną stronę, wszyscy uczniowie w drugą, a co zjedli, niech pozostanie tajemnicą.

Malbork nocą

Mieliśmy wyjątkowe szczęście (a także niezwykle sprytnych opiekunów), ponieważ zdobyliśmy bilety na nocne zwiedzanie zamku w Malborku. Wrażenia były oszałamiające - klimatycznie oświetlone komnaty, śpiew mnichów dobiegający z jednej z wież (oczywiście z głośnika), okrzyki strachu zwiedzających, gdy z ciemnego korytarza wyskakiwali na nich przebrani za mnichów przewodnicy, kolorowe światła na krużganku, potężne, grube mury, otaczające nas ze wszystkich stron, a przede wszystkim niewielu turystów. Przyjechaliśmy na miejsce dość wcześnie, dzięki czemu odbyliśmy szybką wyprawę do Biedronki i zdążyliśmy też zagrać w mafię. Około 21.00 wkroczyliśmy na zamek z jednym z przewodników (najlepszym, na jakiego mogliśmy trafić, ale nie pamiętam jego imienia) i spędziliśmy ponad dwie miłe godziny słuchając opowieści o Krzyżakach. Tu towarzyszyły nam dźwięki pieśni, odgłosy lekkiego wieczornego deszczu uderzającego o ziemię, pstrykanie aparatu księdza Szymona i wspomniane wcześniej okrzyki strachu innych zwiedzających. Trzeba choć raz w życiu zobaczyć te przepiękne sufity, ozdobne portale, kominki, tę przepiękną kaplicę i, co najważniejsze, luksusową toaletę. Niezapomniane widoki!

Co jeszcze udało nam się zrobić?

Można by wymieniać i wymieniać! Byliśmy na pysznym obiedzie w smażalni ryb, przeszliśmy się po gdyńskim molo, spacerowaliśmy po klifie, wspięliśmy się na wieżę widokową (gdzie w wyniku tragicznego wypadku spadły aż dwie czapki, sprawcami byli wiatr oraz nieudany eksperyment), zjedliśmy inny pyszny obiad, ufundowany przez księdza Przeora. Podsumowując, świetnie spędziliśmy czas, za co podziękowania należą się wszystkim przewodnikom, księdzu Rektorowi, naszemu opiekunowi Panu Dariuszowi i kto wie, komu jeszcze…

 

Fotorelację z wyjazdu można obejrzeć klikając TUTAJ.